A. i B. Strugacki Naselenyj ostriw .pdf
File information
Original filename: A. i B. Strugacki - Naselenyj ostriw.pdf
Title: Naselenyj ostriv
Author: Arkadij Strugaćkyj Borys Strugaćkyj
This PDF 1.4 document has been generated by PDF-XChange Office Addin / PDF-XChange Printer 2012 (5.0 build 267) [Windows 7 Ultimate x64 (Build 7601: Service Pack 1)], and has been sent on pdf-archive.com on 15/02/2017 at 10:15, from IP address 195.128.x.x.
The current document download page has been viewed 465 times.
File size: 4.2 MB (238 pages).
Privacy: public file
Share on social networks
Link to this file download page
Document preview
Sociälno-psycho ogiczna fantastyczna powis , w jakij awtory zmalowuju g obalni kartyny pozazemnoho switu. Potrapywszy w cej swit, ho ownyj heroj zmuszenyj robyty wybir pomi prawdoju j omanoju, obowjazkom i zradoju, czestiu i
ha boju.
Perek aw z rosij koji Stanis aw Paw ow kyj
Chudo nyk Kostiantyn Su yma
Recenzent S. Ja. Jermo enko, doktor
ogicznych nauk
Redaktor O eksandr Jemczenko
Perek adeno za wydanniam:
A. Strugackij, B. Strugackij. Obitajemyj ostrow. M.: Det. lit., 1971.
Maksym proczynyw luk, wysunuwsia i z ostrachom zyrknuw u nebo. Wono tut
bu o ny ke i jake twerde, bez ehkowa noji prozorosti, jaka natiakaje na nezh ybymis kosmosu i mno ynnis nase enych switiw, — spraw nia biblij ka twerdi ,
ade ka j nepronyk ywa. Twerdi cia bezsumniwno spyra asia na mohutni p eczi
miscewoho At anta j riwnomirno fosfory asia. Maksym poszukaw u zeniti dirku, probytu korab em, a e dirky tam ne bu o — rozp ywa ysia tilky dwi we yki czorni ciatky,
niby krap yny tuszi u wodi. Maksym rozczynyw luk nawsti i zistrybnuw u wysoku
suchu trawu.
Powitria bu o hariacze i huste, pach o py om, starym zalizom, rozczaw enoju
ze enniu, yttiam. Smertiu tako pach o, dawnioju i nezrozumi oju. Trawa bu a do
pojasa; nepodalik temni y czaharnyky, abyjak strymi y ponuri krywulasti derewa.
Bu o wydno maj e tak, jak buwaje jaskrawoji misiacznoji noczi na Zemli, a e ne bu o
misiacznych tinej i ne bu o misiacznoji tumannoji b akyti. Wse bu o sire, zaporoszene, p aske. Korabel stojaw na dni we yczeznoji u ohowyny z po ystymy schyamy; miscewis dowko a wyrazno zdijma asia do rozmytoho, mianoho wydnokraju, i ce bu o dywno, tomu szczo de poriad tek a rika, we yka i spokijna, tek a na
zachid, whoru po schy u u ohowyny.
Maksym obijszow korabel, weduczy do oneju po cho odnomu, trochy wo ohomu joho boci. Win wyjawyw slidy udariw tam, de j spodiwawsia. H yboka nepryjemna umjatyna pid indykatornym kilcem — ce ko y korabel znah a pidkynu o j zawa o na bik, a kiberpi ot obrazywsia, i Maksymowi dowe osia spiszno perechopyty
uprawlinnia, i zazube bila prawoji zinyci — ce desia ma sekundamy piznisze, ko y
korabel pok o na nis i win oslip na odne oko. Maksym znowu hlanuw u zenit. Czorni
ciatky w e
wydni ysia. Meteorytna ataka u stratosferi, jmowirnis — nul ci ych
nul-nul… A e bu -jaka mo ywa podija ko y-nebu ta widbuwaje sia…
Maksym prosunuwsia u kabinu, peremknuw uprawlinnia na awtoremont, zadijaw ekspres- aboratoriju i popriamuwaw do riky. Pryhoda, zwisno, prote odnakowo
rutyna. Nu ha. U nas w GWP nawi pryhody rutynni. Meteorytna ataka, promenewa
ataka, awarija pry posadci. Awarija pry posadci, meteorytna ataka, promenewa
ataka… Pryhody ti a.
Wysoka amka trawa sze esti a j chruskoti a pid nohamy, kolucze nasinnia wpywa osia w szorty. Huduczy, na eti a chmara jakoji moszwy, pomyhti a pered ob yczcziam i widsta a. Dorosli, powa ni ludy u Grupu Wilnoho Poszuku ne jdu . U nych
swoji dorosli, powa ni sprawy, i wony znaju , szczo wsi ci czu i planety u suti swojij
dowoli odnomanitni j utom ywi. Odnomanitno-wtom ywi. Wtom ywo-odnomanitni… Zwisna ricz, jakszczo tobi dwadcia rokiw, jakszczo ty niczoho do adu ne
wmijesz, jakszczo ty do adu ne znajesz, jakoho wminnia tobi chocze sia, jakszczo ty
szcze ne nawczywsia cinuwaty swij najbilszyj skarb — czas, jakszczo u tebe nemaje i
ne peredbaczaje sia jakycho osob ywych ta antiw, jakszczo dominantoju twoho jestwa u dwadcia rokiw, jak i desia rokiw tomu, za yszaje sia ne ho owa, a ruky i nohy,
jakszczo ty nastilky prymitywnyj, szczo ujawlajesz, bucimto na newidomych planetach mo na widszukaty jaku kosztownis , nemo ywu na Zemli, jakszczo, jakszczo,
jakszczo… to todi… zwisno. Todi bery kata og, widkrywaj joho na bu -jakij storinci,
ty ny palcem u bu -jakyj riadok i ety sobi. Widkrywaj planetu, nazywaj jiji w asnym
imenem, wyznaczaj zyczni charakterystyky, byjsia zi strachowy kamy, ko y wony
tobi trapla sia, wstupaj u kontakty, ko y bude z kym, robinzo potroszku, ko y nikoho ne wyjawysz… I ne te szczob use ce namarno. Tobi podiakuju , tobi ska ,
szczo ty zrobyw posylnyj wnesok, tebe wyk ycze dla detalnoji rozmowy jakyj-nebu
wyznacznyj fachiwe … Szkolari, osob ywo widstajuczi j obowjazkowo z mo odszych
asiw, pozyratymu na tebe z posztywistiu, odnak uczytel pry zustriczi spytaje ysze:
«Ty use szcze w GWP?» — j perewede rozmowu na inszu temu, i yce w nioho
bude wynuwate j sumne, bo widpowidalnis za te, szczo ty use szcze w GWP, win
prybyraje na sebe. A ba ko ska e: «Hm…» — i newpewneno zaproponuje tobi misce
aboranta; a maty ska e: «Maksyku, a e ty ci kom prystojno maluwaw u dytynstwi…»; a Peter ska e: «Skilky mo na? Dosy ha bytysia…»; a D enni ska e:
«Poznajomsia, ce mij czo owik». I wsi matymu raciju, usi, krim tebe. I ty powerneszsia w Uprawlinnia GWP i, namahajuczy ne dywytysia na dwoch takych samych
bowduriw, jaki porpaju sia w kata ogach bila susidnioho ste a, wi mesz czerhowyj
tom, widkryjesz nazdohad storinku i ty nesz palcem…
Persz ni spustytysia urwyszczem do riky, Maksym ozyrnuwsia. Pozadu styrcza a, rozpriamlajuczy , prymjata nym trawa, czorni y na tli neba rozkariaczkuwati
derewa, i swity osia ma ke kru alce rozczynenoho luka. Wse bu o du e zwyczno.
«Ot i harazd, — prokazaw win do sebe. — Ot i nechaj… Dobre bu o b widszukaty
cywilizaciju, mohutniu, dawniu, mudru. I lud ku…» Win spustywsia do wody.
Rika sprawdi bu a we yka, powilna, i neozbrojenym okom bu o wydno, jak
wona spuskaje sia zi schodu i zdijmaje sia na zachid. (Refrakcija tut, odnacze, straszenna…) I wydno bu o, szczo proty nyj bereh po ystyj i zaris hustoju trostynoju,
a za kilometr wyszcze za teczijeju strymla z wody jaki stowpy ta krywi brusy, perechniab eni reszitczasti fermy, wo ochati wid kruczenych ros yn. «Cywilizacija», —
podumaw Maksym bez osob ywoho azartu. Dowko a widczuwa osia czyma o zaliza,
i szcze szczo widczuwa osia, nepryjemne, zadusz ywe, i ko y Maksym zaczerpnuw
pryhorszczeju wody, win zrozumiw, szczo ce radiäcija, dowoli sylna i szkid ywa. Rika
nes a zi schodu radiöaktywni reczowyny, i Maksym zbahnuw, szczo dobra wid cijeji
cywilizaciji bude nebahato, szczo ce znowu ne te, szczo kontaktu kraszcze i ne zatiwaty, a slid zrobyty standartni analizy, raziw zo dwa nepomitno ob etity planetu po
ekwatoru j zabyratysia zwidsy he , a na Zemli peredaty materiä y serjoznym, buwaym u buwalciach dia kam z Rady ga aktycznoji bezpeky i jaknajszwydsze zabuty pro
wse.
Zabuty pro wse…
Win hyd ywo obtrusyw palci j wyter jich ob pisok, potomu prysiw nawpoczipky
i zamys ywsia. Win sprobuwaw ujawyty sobi yteliw cijeji planety, nawriad czy szczaywoji planety. De za lisamy bu o misto, nawriad czy szczas ywe misto; brudni zawody, starezni reaktory, szczo skydaju u riku radiöaktywni pomyji, neczuparni, dyki
budynky pid zaliznym dachom, bahato stin i ma o wikon, brudni prochody mi budynkamy, zawa eni smittiam i trupamy swij kych twaryn, we ykyj riw dowkruh mista
i pidjomni mosty… A wtim, ni, ce bu o do reaktoriw, i ludy. Win sprobuwaw ujawyty
sobi cych ludej, a e ne zmih. Win znaw ysze, szczo na nych bezlicz wdiahanok, wony
bu y prosto-taky zapakowani u hrubu materiju, i w nych bu y wysoki bili komirci,
szczo natyraju pidboriddia. Potim win pobaczyw slidy na pisku.
Ce bu y slidy bosych nih. Chto spustywsia z urwyszcza i zajszow u riku. Chto
z we ykymy szyrokymy stupniamy, wa kyj, k yszonohyj, nezhrabnyj — bezpereczno,
humanojid, prote na nohach u nioho bu o po szis palciw. Postohnujuczy i krekczuczy, spowz z urwyszcza, proszkandybaw po pisku, z pluskotom zanurywsia u radiöaktywnu wodu j, pyrchajuczy i chropuczy, pop yw na proty nyj bereh, u zarosti trostyny. Ne znimajuczy wysokoho bi oho komircia…
Jaskrawyj b akytnyj spa ach oswityw use dowko a, niby wdary a b yskawka, i toji
myti nad urwyszczem zahurkoti o, zaszypi o, zatriszcza o wohnennym triskom.
Maksym pidchopywsia. Po urwyszczu sypa asia sucha zemla, szczo iz nebezpecznym wyszczanniam prones osia nebom i wpa o poseredyni riky, zdijniawszy fontan
bryzok wperemiszku z bi oju paroju. Maksym merszczij pobih uhoru po urwyszczu.
Win u e znaw, szczo skoji osia, tilky ne rozumiw czomu, i win ne zdywuwawsia, ko y
uzdriw na tomu misci, de szczojno stojaw korabel, stowp roz arenoho dymu, jakyj
we eten kym sztoporom zdijmawsia u merecht ywu nebesnu twerdi . Korabel roztroszczywsia, buzkowym swit om pa achkoti a keramitowa szkara uszcza, wese o hori a sucha trawa nawko o, pa y czahari, i bra ysia dymnymy wohnykamy koriaczkuwati derewa. Sza enyj ar byw po ob yczcziu, i Maksym zatu ywsia do oneju i pozadkuwaw uzdow urwyszcza — na krok, potim szcze na krok, potim szcze i szcze…
Win zadkuwaw, ne widrywajuczy slozawych oczej wid cioho rozkisznoji krasy arkoho smo oskypa, szczo rozsypaw bagriani ta ze eni iskry, wid cioho nespodiwanoho
wu kana, wid bezh uzdoho sza enstwa znawisni oji energiji.
«Ni, czomu … — rozhub eno dumaw win. — Pryjsz a we yka mawpa, baczy —
mene nemaje, zaliz a wseredynu, pidnia a pa ubu — sam ja ne znaju, jak ce roby sia,
e wona zmetykuwa a, kmit ywa taka bu a mawpa, szestypa a, — pidnia a, ot e, paubu… Szczo tam u korablach pid pa uboju?.. Odno s owo, znajsz a wona akumulatory, uzia a we ykyj kami — i toroch!.. Du e we ykyj kami , tonny try na wahu, — i
z rozmachu… Zdorowezna taka mawpa… Dokona a wona use-taky mij korabel
swojimy kameniukamy — dwiczi u stratosferi i o tut… Dywowy na istorija… Takoho, zdaje sia, szcze ne buwa o. Szczo meni, odnacze, teper robyty? Pocznu szukaty mene, jasna ricz, skoro, a e nawi ko y pocznu szukaty, to nawriad czy podumaju , szczo take mo ywo: korabel zahynuw, a pi ot wciliw… Szczo teper bude?
Maty… Ba ko… Wczytel…»
Win powernuwsia spynoju do po i j piszow he . Win szwydko jszow uzdow
riky; use dowko a bu o osiajane czerwonym swit om; poperedu kyda asia, skoroczujuczy i wydow ujuczy , joho ti na trawi. Praworucz poczawsia lis, ridkyj, propach yj prillu, trawa zroby asia mjakoju i wo ohoju. Dwa we ykych nicznych ptacha z
szumom wychopy ysia z-pid nih i ny ko nad wodoju po eti y na toj bik. Win myhcem
podumaw, szczo woho mo e nazdohnaty joho i todi dowede sia wtikaty p awom i
ce bude nepryjemno; a e czerwone swit o znena ka po miani o i zhas o zowsim, i win
zbahnuw, szczo protypo ni prystroji, na widminu od nioho, rozczowpa y use-taky,
szczo j do czoho, i wykona y swoje pryznaczennia z prytamannoju jim starannistiu.
Win jaskrawo ujawyw sobi zakopczeni, op aw eni ba ony, szczo bezh uzdo styrcza
posered hariaczych u amkiw, wypuskaju wa ki chmary pirofagu i straszenno soboju
zadowo eni…
«Spokij, — dumaw win. — Ho owne — ne paryty parka. Czas je. W asne ka uczy, u mene sy a-sy enna czasu. Wony mo
rozszukuwaty mene do skonu: korabla
nemaje i znajty mene nemo ywo. A poky wony ne zbahnu , szczo sta osia, poky ne
perekonaju sia ostatoczno, poky ne budu ci kom upewneni, materi wony niczoho
ne powidomla … A ja w e tut szczo-nebu prydumaju…»
Win promynuw newe yczku procho odnu drahowynu, prodersia kri kuszczi j
opynywsia na dorozi, na starij, roztriskanij betonowanij dorozi, szczo znyka a w lisi.
Win pidijszow do kraju urwyszcza, stupajuczy po betonowym p ytam, i pobaczyw
ir awi, porosli powojem fermy, za yszky jakoji czyma koji reszitczastoji sporudy,
napiwzanureni u wodu, a na tomu boci — prodow ennia dorohy,
pomitne pid
switlanym nebom. Oczewydno, tut ko
buw mist. I, oczewydno, cej mist komu
zawa aw, i joho skynu y w riku, wid czoho win ne staw ni zhrabniszym, ni zruczniszym. Maksym siw na kraj urwyszcza i spustyw nohy. Win obste yw sebe zseredyny,
perekonawsia, szczo parka ne pary , i zachodywsia mirkuwaty.
«Ho owne ja znajszow. Oce tobi doroha. Pohana doroha, hruba doroha, i do
toho dawnia doroha, a e wse-taky ce doroha, a na wsich nase enych planetach dorohy wedu do tych, chto jich buduwaw. Szczo meni potribno? Ji a meni ne potribna.
Tobto ja pojiw by, a e ce praciuju drimuczi instynkty, jaki my zaraz pryduszymo.
Woda meni znadoby sia ne ranisze, ni za dobu. Powitria wystaczaje, chocza ja woliw
by, szczob u atmosferi bu o mensze wuh ekys oty i radiöaktywnoho brudu. Ot e, niczoho nycoho meni ne potribno. A potriben meni newe yczkyj, widwerto ska emo,
prymitywnyj nul-peredawacz zi spiralnym chodom. Szczo mo e buty prostisze prymitywnoho nul-peredawacza? Tilky prymitywnyj nul-akumulator…»
Win za murywsia, i w pamjati czitko prostupy a schema peredawacza na pozytronnych emiterach. Jakby u nioho bu y detali, win sk aw by ciu sztuku wraz, iz zapluszczenymy oczyma. Win kilka raziw podumky wykonaw sk adannia, a ko y rozpluszczyw oczi, peredawacza ne bu o. I niczoho ne bu o. «Robinzon, — podumaw
win z jakoju nawi cikawistiu. — Maksym Kruzo. Treba tak, niczohisi ko u mene
nemaje. Szorty bez kysze i kedy. Zate ostriw u mene — nase enyj… A ko y ostriw
nase enyj, to zaw dy za yszaje sia nadija na prymitywnyj nul-peredawacz». Win staranno dumaw pro nul-peredawacz, a e w nioho kep ko wychody o. Win powsiakczas
baczyw matir, jak jij powidomlaju : «Wasz syn propaw bezwisty», i jake u neji obyczczia, i jak ba ko tre sobi szczoky i rozhub eno ozyraje sia, i jak jim cho odno i
samotnio… «Ni, — skazaw win do sebe, — pro ce dumaty ne dozwolaje sia. Pro szczo
zawhodno, tilky ne pro ce, inaksze u mene niczoho ne wyjde. Nakazuju i zaboroniaju.
Nakazuju ne dumaty i zaboroniaju dumaty. Wse». Win pidwiwsia i ruszyw po dorozi.
Lis, poperwach nesmi ywyj i ridkyj, potrochu smi ywiszaw i pidstupaw do dorohy dedali b cze. Okremi nachabni mo odi derewcia poz amuwa y beton i ros y
na samomu szose. Pewno, dorozi bu o kilka desiatkiw rokiw — prynajmni kilka desiatkiw rokiw neju ne korystuwa ysia. Lis obabicz dedali wyszczaw, dedali hustiszaw,
dedali h uchiszaw, de-ne-de hi ky derew pereplita ysia nad ho owoju. Stemni o; to
praworucz, to liworucz u chaszczi una y ho osni hortanni wyhuky. Szczo woruszyosia tam, szarudi o, hupoti o. Odnoho razu krokiw za dwadcia poperedu chto prysadkuwatyj i temnyj pryhynci perebih dorohu. Dzweni a moszwa. Maksymowi znena ka spa o na dumku, szczo kraj nastilky zanedbanyj i dykyj, szczo ludej mo e ne
wyjawytysia pob yzu, szczo dobyratysia do nych dowede sia ne odnu dobu. Drimuczi
instynkty rozburka ysia i znowu nahada y pro sebe. Odnacze Maksym widczuwaw,
szczo tut nawko o du e bahato ywoho mjasa, szczo wid ho odu tut ne propadesz,
szczo wse ce nawriad czy bude smaczno, prote cikawo bude popoluwaty. I oskilky
dumaty pro ho owne jomu bu o zaboroneno, win poczaw zhaduwaty, jak wony poluwa y z Peterom i z jeherem Adolfom; holirucz, chytroszczi proty chytroszcziw, rozum proty instynktu, sy a proty sy y. Wprodow trioch dib bez upynu hnaty o enia
kri witro om, nazdohnaty i zawa yty na zemlu, schopywszy za rohy… O eniw tut,
mo ywo, i nemaje, a e w tomu, szczo tutesznia dyczyna jistiwna, sumniwatysia ne
dowody sia: warto zadumatysia, zabutysia — i moszwa poczynaje oska eni o erty, a
jak widomo, jistiwnyj na czu ij planeti wid ho odu ne pomre… Nez e bu o b tut zaudytysia i po yty rik-druhyj, mandrujuczy po lisach. Zawiw by sobi pryjatela —
wowka jakoho-nebu abo wedmedia, chody y b my z nym na poluwannia, homoni y
b… Nabryd o b, zwisno, wreszti-reszt, ta j ne scho e, szczob u cych lisach mo na bu o
wesztatysia z pryjemnistiu: zanadto bahato dowkruh zaliza — dychaty niczym… I potim, use-taky sperszu treba sk asty nul-peredawacz…
Win zupynywsia, nas uchajuczy. De u h ybyni chaszczi rozlaha osia odnomanitne h uche rokotannia, i Maksym zhadaw, szczo w e dawno czuje ce rokotannia,
prote ysze zaraz zwernuw na nioho uwahu. Ce bu a ne twaryna i ne wodospad — ce
buw mechanizm, jaka warwar ka maszyna. Wona chrypi a, zrykuwa a, skrehota a
meta om i poszyriuwa a ir awi zapachy. I wona nab
asia.
Maksym pryhnuwsia i, trymajuczy b cze do uzboczyny, bezhuczno pobih nazustricz, widtak zupynywsia, ma o ne wyskoczywszy z chodu na perechrestia. Dorohu pid priamym kutom peretyna o insze szose, du e brudne, z h ybokymy, brydkymy kolijamy, z u amkamy betonowanoho pokryttia, szczo strymi y uwsebicz. Ce
szose pohano pach o i bu o du e, du e radiöaktywne. Maksym prysiw nawpoczipky
i hlanuw liworucz. Rokotannia dwyhuna i meta ewyj skrehit nasuwa ysia zwidty.
Wono nab
osia.
Za chwy ynu wono zjawy osia. Bezh uzdo we yczezne, hariacze, smerdiucze,
wse z k epanoho meta u, topczuczy dorohu poczwarnymy husenyciamy, oblip enymy bahniukoju, ne mcza o, ne koty osia — surgany osia horbate, neochajne, dere koczuczy perechniab enymy ystamy zaliza, naczynene syrym p utonijem napoowynu z antanidamy, bezpomiczne, zahroz ywe, bez ludej, tupe i nebezpeczne,
wono perewa osia czerez perechrestia i posurgany osia dali, z chruskotom i wyszczanniam czawlaczy beton, za yszywszy po sobi chwist roz arenoji zaduchy, schowaosia w lisi i wse harcza o, perewaluwa osia, rew o, postupowo zatychajuczy…
Maksym perewiw podych, widmachnuwsia od moszwy. Win buw pryho omszenyj. Niczoho nastilky bezh uzdoho i aluhidnoho win ne baczyw niko y w ytti. «Tak,
— podumaw win, — pozytronnych emiteriw meni tut ne rozdobuty». Win hlanuw
uslid strachowy ku i raptom pomityw, szczo popereczna doroha — ne prosto doroha,
a prosika, wu ka szparyna w lisi: derewa ne zastupa y nad neju neba, jak nad szose.
«Mo e, nazdohnaty joho? — podumaw win. — Zupynyty, zahasyty kote …» Win pryuchawsia. U lisi stoja y szum i triaskit, strachowy ko perewaluwa osia w chaszczi,
jak hipopotam u triasowyni, a potim rokotannia dwyhuna znowu sta o nab atysia.
Wono powerta osia. Znowu sopinnia, ryk, chwyla smorodu, briazkit i dze kit, i o
wono znowu peretynaje perechrestia i surgany sia tudy, zwidky szczojno wykowznuosia… «Ni, — skazaw Maksym, — ne choczu ja z nym stykatysia. Ne lublu ja z ych
twaryn i warwar kych awtomatiw…» Win poczekaw trochy, wyjszow z kuszcziw i
odnym duchom perestrybnuw czerez zara ene perechrestia.
Jakyj czas win ruchawsia du e szwydko, h yboko dychajuczy, zwilniajuczy eheni od wypariw zaliznoho hipopotama, a potim znowu perejszow na pochidnyj
krok. Win dumaw pro te, szczo pobaczyw uprodow perszych dwoch hodyn yttia
na swojemu nase enomu ostrowi, j namahawsia objednaty usi ci nedo adnosti j wypadkowosti u szczo take, szczo ne supereczy o b ogici. Odnak ce bu o zanadto
Link to this page
Permanent link
Use the permanent link to the download page to share your document on Facebook, Twitter, LinkedIn, or directly with a contact by e-Mail, Messenger, Whatsapp, Line..
Short link
Use the short link to share your document on Twitter or by text message (SMS)
HTML Code
Copy the following HTML code to share your document on a Website or Blog