A. i B. Strugacki Ponedilok poczynajetsia w subotu (PDF)




File information


Title: Ponediłok poczynajeťsia w subotu
Author: Arkadij Strugaćkyj Borys Strugaćkyj

This PDF 1.4 document has been generated by PDF-XChange Office Addin / PDF-XChange Printer 2012 (5.0 build 267) [Windows 7 Ultimate x64 (Build 7601: Service Pack 1)], and has been sent on pdf-archive.com on 15/02/2017 at 10:15, from IP address 195.128.x.x. The current document download page has been viewed 352 times.
File size: 929.35 KB (141 pages).
Privacy: public file
















File preview


Kazka wid kazky rizny sia. Cia powis te kazka. Napysana
wona dla «naukowciw mo odszoho wiku». Razom iz turystom
Saszkom Prywa owym wy potrapyte w NDICZAWO — naukowodoslidnyj instytut czariw ta czak unstwa Akademiji Nauk. Tut
nezwyczajnyj dywan-translator i szczuka, szczo howory , kilka
Kaszczejew Bezsmertnych i We yka Tajemnycia, Knyha Dol i
Widdi Prorokuwa , a tako bahato inszych zahadkowych reczej.
A wzahali — cia powis pro s awnych i we ykych ludej, zachop enych naukoju.

e szczo najdawnisze, szczo najnezrozumilisze, ce te, jak awtory
mo
braty taki siu ety, ziznajusia, ce w e zowsim nezbahnenno, ce
sprawdi… ni, ni, zowsim ne rozumiju.
M. W. Hohol

Kazka dla naukowych spiwrobitnykiw mo odszoho wiku
Horyzonty fantastyky

Perek ad z rosij koji Anatolija Sahana
Za zahalnoju redakcijeju Borysa Szczawur koho

Uczytel: Dity, zapyszi reczennia: «Ryba sydi a na derewi».
Ucze : A chiba ryby sydia na derewach?
Uczytel: Nu… Ce bu a bo ewilna ryba.
Szkilnyj anekdot

Ja nab awsia do miscia pryznaczennia. Nawko o mene, tulaczy do samoji dorohy,
ze eniw lis, inko y postupajuczy miscem halawynam, szczo poros y owtoju osokoju.
Sonce zachody o w e kotru hodynu, wse nijak ne moh o zajty i wysi o ny ko nad horyzontom. Maszyna koty asia wu koju dorohoju, posypanoju chrustkym grawijem. We yke kaminnia ja puskaw pid ko eso, i szczorazu w baga nyku briazka y j torochkoti y poro ni kanistry.
Praworucz iz lisu wyjsz y dwoje, stupy y na uzbiczczia i zupyny ysia, dywlaczy u mij
bik. Odyn iz nych pidniaw ruku. Ja skynuw gaz, aby rozdywytysia jich. Ce bu y, jak meni
zda osia, mys ywci, mo odi ludy, mo ywo, trochy starszi za mene. Jichni ob yczczia spodoba ysia meni, i ja zupynywsia. Toj, chto pidnimaw ruku, zasunuw u maszynu smahlawe
horbonose ob yczczia i zapytaw, posmichajuczy :
— Wy nas ne pidkynete do So owcia?
Druhyj, z rudoju borodoju i bez wusiw, te usmichawsia, wyzyrajuczy czerez joho p ecze. Bezpereczno, ce bu y pryjemni ludy.
— Harazd, sidajte, — skazaw ja. — Odyn upered, druhyj nazad, bo w mene tam barach o na zadniomu sydinni.
— B ahodijnyku! — wtiszywsia horbonosyj, zniaw z p ecza rusznyciu i siw poriad zi
mnoju.
Boroda , neriszucze zazyrajuczy u zadni dwerciata, skazaw:
— A mo na ja tut triszeczky toho?..
Ja perehnuwsia czerez spynku i dopomih jomu rozczystyty misce, zajniate spalnym
miszkom i zhornutym nametom. Win delikatno wsiwsia, postawywszy rusznyciu pomi kolin.
— Dwerciata prykryjte szczilnisze, — skazaw ja.
Wse jsz o, jak zwyczajno. Maszyna ruszy a. Horbonosyj powernuwsia nazad i wawo
zahoworyw pro te, szczo znaczno pryjemnisze jichaty ehkowykom, ni ity piszky. Boroda
newyrazno pohod uwawsia i wse hrymaw ta j hrymaw dwerciatamy. «P aszcz pidberi , —
poradyw ja, dywlaczy na nioho u dzerka o zadnioho ohladu. — U was p aszcz pryszczemy o». Chwy yn czerez pja use nareszti wbu osia. Ja zapytaw: «Do So owcia ki ometriw
desia ?» — «Tak, — widpowiw horbonosyj. — Abo triszky bilsze. Doroha, szczoprawda,
pohana — dla wanta iwok». — «Doroha ci kom prystojna, — zapereczyw ja. — Meni obicia y, szczo ja wzahali ne projidu». — «Cijeju dorohoju nawi woseny mo na projichaty».
— «Tut — mo ywo, a ot wid Korobcia — gruntowa». — «Cioho roku lito suche, wse pidsoch o». — «Pid Zatonniu, ka , doszczi», — zauwa yw boroda na zadniomu sydinni.
«Chto ce ka e?» — zapytaw horbonosyj. «Merlin ka e». Wony czomu zasmija . Ja wy-

tiahnuw cyharky, zakuryw i zaproponuwaw jim. «Fabryka K ary Cetkin, — skazaw horbonosyj, rozhladajuczy paczku. — Wy iz eningrada?» — «Tak». — «Podoro ujete?» — «Podoro uju, — pohodywsiaja. — A wy miscewi?» — «Korinni», — skazaw horbonosyj. «Ja z
Murman ka, — powidomyw boroda . «Dla eningrada, mabu , szczo So owe , szczo Murman k — odnakowo: Piwnicz», — skazaw horbonosyj. «Ni, czomu », — zapereczyw ja
wwicz ywo. «U So owci budete zupyniatysia?» — zapytaw horbonosyj. «Aw , — widkazaw ja. — Ja do So owcia j idu». — «U was tam ridni czy znajomi?» — «Ni, — skazaw ja.
— Prosto zaczekaju na ch opciw. Wony jdu berehom, a So owe u nas — misce zustriczi».
Poperedu ja pobaczyw we ykyj nasyp kaminnia, pryhalmuwaw i skazaw: «Trymajtesia micnisze». Maszyna zatrusy
i zastryba a. Horbonosyj wdaryw nis ob stwo rusznyci.
Motor rewiw, kaminnia by o u dnyszcze. «Bidna maszyna», — skazaw horbonosyj. «Szczo
porobysz…» — widkazaw ja. «Ne ko en pojichaw by takoju dorohoju na swojij maszyni».
— «Ja by pojichaw», — widkazaw ja. Nasyp skinczywsia. «A, to ce ne wasza maszyna», —
zdohadawsia horbonosyj. «Nu zwidky w mene maszyna! Ce prokat». — «Zrozumi o», —
skazaw horbonosyj, jak meni zda osia, rozczarowano. Ja widczuw sebe obra enym. «A jakyj sens kupuwaty maszynu, szczob kataty po asfalti? Tam, de asfalt, niczoho cikawoho,
a de cikawo, tam nemaje asfaltu». — «Tak, zwyczajno», — wwicz ywo pohodywsia horbonosyj. «Nerozumno, jak na mene, robyty z maszyny ido a», — zajawyw ja. «Nerozumno,
— pohodywsia boroda . — A e ne wsi tak dumaju ». My pohowory y pro maszyny i dijsz y
wysnowku, szczo jakszczo w e kupuwaty szczo , to «GAZ-69», wsiudychid, a e jich, na al,
ne prodaju . Potim horbonosyj zapytaw: «A de wy praciujete?» Ja widpowiw. «Ko osalno!
— wyhuknuw horbonosyj. — Programist! Nam potriben same programist. S uchajte, kydajte wasz instytut i jdi do nas!» — «A szczo u was je?» — «Szczo u nas je?» — zapytaw
horbonosyj, powertajuczy . «A dan-3», — widkazaw boroda . «Rozkiszna maszyna, —
skazaw ja. — I dobre praciuje?» — «Ta jak wam skazaty…» — «Zrozumi o», — skazaw ja.
«W asne, jiji szcze ne na ahody y, — skazaw boroda . — Za yszajtesia u nas, na ahodyte…» — «A perewedennia my wam myttiu organizujemo», — dodaw horbonosyj. «A
czym wy zajmajetesia?» — pocikawywsia ja. «Jak i wsia nauka, — widpowiw horbonosyj.
— Szczastiam lud kym». — «Zrozumi o, — skazaw ja. — Szczo iz kosmosom?» — «I z
kosmosom te », — pohodywsia horbonosyj. «Dobra dobuwszy, kraszczoho ne szukaj», —
widkazaw ja. «Sto ycia i prystojna p atnia», — mowyw boroda neho osno, a e ja poczuw.
«Ne treba, — skazaw ja. — Ne treba miriaty hroszyma». — «Ta ni, ja po artuwaw», — wyprawdowuwawsia boroda . «Ce win tak artuje, — pojasnyw horbonosyj. — Cikawisze, ni
u nas, wam nide ne bude». — «Czomu wy tak hadajete?» — «Wpewnenyj». — «A ja ne
wpewnenyj». Horbonosyj posmichnuwsia. «My szcze pohoworymo na ciu temu, — poobiciaw win. — Wy dowho probudete w So owci?» — «Dwa dni maksymum». — «Ot na
druhyj de i pohoworymo». Boroda zajawyw: «Osobysto ja wbaczaju w ciomu dolu —
jsz y lisom i zustri y programista. Meni zdaje sia, szczo wy pryreczeni». — «Wam sprawdi
tak potriben programist?» — zapytaw ja. «Nam koncze potriben programist». — «Ja pohoworiu z ch opciamy, — poobiciaw ja. — Ja znaju newdowo enych». — «Nam potriben
ne ko en programist, — skazaw horbonosyj. — Programisty — narod deficytnyj, roz yri y,
a nam potriben neba uwanyj». — «Tak, ce sk adnisze», — pohodywsia ja. Horbonosyj
wziawsia zahynaty palci: «Nam potriben programist: a — neba uwanyj, be — dobrowo ,
ce — szczoby pohodywsia yty w hurto ytku…» — «De, — pidchopyw boroda , — na sto
dwadcia karbowanciw». — «A jak z prywodu kry ? — zapytaw ja. — Czy, ska imo,
siajwa nawko o ho owy? Odyn na tysiaczu!» — «A nam usioho odyn i potriben», — skazaw
horbonosyj. «A jakszczo jich usioho dewjatsot?» — «Zhodni na dewja desiatych».
Lis rozstupywsia, my perejicha y czerez mist i pokoty y pomi kartoplanymy polamy.

«Dewjata hodyna, — skazaw horbonosyj. — De wy zbyrajete noczuwaty?» — «U maszyni
perenoczuju. Magazyny u was do kotroji hodyny praciuju ?» — «Magazyny w nas u e zaczyneni», — skazaw horbonosyj. «Mo na w hurto ytku, — pidkazaw boroda . — U mene
w kimnati wilne li ko». — «Do hurto ytku ne pidjidesz», — widkazaw horbonosyj zamyeno. «Tak, mabu », — pohodywsia boroda i czomu zasmijawsia. «Maszynu mo na postawyty bila miliciji», — zaproponuwaw horbonosyj. «Ta ce durnycia, — skazaw boroda .
— Ja p etu durnyci, a ty za mnoju slidom. Jak e win u hurto ytok zajde?» — «T-tak, czort,
— skazaw horbonosyj. — Sprawdi, de ne popraciujesz — zabuwajesz pro wsi ci sztuky».
— «A mo e, transgresuwaty joho?» — «Nu-nu, — zasumniwawsia horbonosyj. — Ce tobi
ne dywan. A ty ne Kristobal Junta, ta j ja te …».
— Ta wy ne chwylujtesia, — wtrutywsia ja. — Perenoczuju w maszyni, ne wpersze.
Meni raptom straszenno zachoti
pospaty na prostyrad ach. Ja w e czotyry noczi
spaw u spalnomu miszku.
— S uchaj, — skazaw horbonosyj, — cho-cho. Chatnakurni !
— Prawylno! — wyhuknuw boroda . — Na ukomorja joho!
— Jij-bohu, ja perenoczuju w maszyni, — poczaw bu o ja.
— Wy perenoczujete w budynku, — skazaw horbonosyj, — na widnosno czystij bi yzni. Musymo my wam jako widdiaczyty…
— Ne pchaty wam pja karbowanciw, — mowyw boroda .
My zajicha y w misto. Potiah ysia staro ytni micni parkany, masywni zruby z we eten kych poczorni ych ko od, neszyrokymy wiknamy, ri enoju ysztwoju, derewjanymy
piwnykamy na dachach. Trapy
kilka brudnych cehlanych zabudow iz zaliznymy dweryma, wyhlad jakych wyk ykaw u mojij pamjati napiwznajome s owo « abaz». Wu ycia
bu a priama j szyroka i nazywa asia prospektom Myru. Poperedu, b cze do centru, wydni ysia dwopowerchowi sz akob okowi budynky z widkrytymy skwerykamy.
— Nastupnyj prowu ok praworucz, — skazaw horbonosyj.
Ja uwimknuw poka czyk poworotu, pryhalmuwaw i powernuw praworucz. Doroha
tut zaros a trawoju, a e bila jakoji chwirtky stojaw, prytknuwszy , nowe kyj «Zaporo ».
Nomery budynkiw wysi y nad wori my, i cyfry bu y
pomitni na r awij blasi wywisok.
Prowu ok nazywawsia wytonczeno: «Wu . ukomorja». Win buw neszyrokyj i zatysnutyj
mi wa kymy starowynnymy parkanamy, postaw enymy, mabu , szcze za tych czasiw,
ko y tut szwendia y szwed ki ta norwe ka piraty.
— Stop, — skazaw horbonosyj. Ja zahalmuwaw, i win znowu wdarywsia nosom ob
stwo rusznyci. —
Teper tak, — skazaw win, potyrajuczy nis. — Wy mene zaczekajte, a ja zaraz pidu i
wse w adnaju.
— Da ebi, ne warto, — poprosyw ja wostannie.
— odnych ba aczok. Wo odiu, trymaj joho na muszci.
Horbonosyj wyliz iz maszyny i, nahnuwszy , protysnuwsia u wuze ku chwirtku. Za
wysoczennym sirym parkanom zachowawsia budynok. Worota bu y he fenomenalni, jak
u parowoznomu depo, na ir awych zaliznych petlach iz pud wahoju. Ja wra eno czytaw
wywisky. Jich bu o try. Na liwij stu ci stroho b yszcza a towstym sk om synia solidna wywiska zi sribnymy literamy:
NDICZAWO
chata na kuriaczych nohach
pamjatnyk so owe koji staro ytnosti

Na prawij stu ci zwerchu wysi a ir awa blaszana tab yczka: «Wu . ukomorja, bud.

13, N. K. Horynycz», a popid neju krasuwawsia szmatok fanery z napysom czorny om
koso-krywo:
Kit ne praciuje
Administracija

— Jakyj KIT? — zapytaw ja. — Komitet Inozemnoji Techniky?
Boroda chychyknuw.
— Wy, ho owne, ne chwylujtesia, — skazaw win. — Tut u nas kumedno, a e wse bude
harazd.
Ja wyjszow iz maszyny i wziawsia protyraty witrowe sk o. Nad ho owoju w mene raptom zawowtuzy ysia. Ja pohlanuw. Na brami wmoszczuwawsia, pry asztowujuczy zrucznisze, we eten kyj — ja takych niko y ne baczyw — czorno-siryj, iz pasmuhamy, kit. Wsiwszy , win syto i bajdu e podywywsia na mene owtymy oczyma.
«Ky -ky -ky », — skazaw ja maszynalno.
Kit wwicz ywo i cho odno rozziawyw zubastu paszczeku, wywerhnuw syp yj hor owyj
zwuk, a potim widwernuwsia i poczaw dywytysia wseredynu dworu. Zwidtila, iz-za parkana, ho os horbonosoho promowyw:
— Wasylu, dru e mij, dozwolte was poturbuwaty.
Zawyszcza a zasuwka. Kit pidwiwsia j bezszumno znyk u dwori. Worota wa ko zahojda ysia, do ynu o ach ywe skrypinnia i triszczannia, i liwa po owyna dwerej powilno widczyny asia. Zjawy osia czerwone wid napruhy ob yczczia horbonosoho.
— Dobrodiju! — pohukaw win. — Zaji
ajte!
Ja powernuwsia w maszynu i powilno zajichaw u dwir.
Podwirja bu o czyma e, u h ybyni stoja a chata z towstych ko od, a pered chatoju weyczawsia pryzemkuwatyj neochopnyj dub, szyrokyj, kremeznyj, z hustoju kronoju, jaka
zatula a dach. Wid worit do chaty, ohynajuczy dub, isz a dori ka, wyk adena kamjanymy
ytamy. Praworucz wid dori ky buw horod, a liworucz, posered halawy, wysocziw ko odiaznyj zrub iz korboju, czornyj wid dawnosti ta wkrytyj mochom.
Ja postawyw maszynu obicz, wymknuw dwyhun i wyliz. Boroda Wo odia te wyliz
i, prytu ywszy rusznyciu do bortu, wziawsia prypasowuwaty riukzak.
— O wy i wdoma, — skazaw win.
Horbonosyj zi skrypom i triskotom zaczyniaw
worota, ja , poczuwajuczy dowoli nijakowo, ozyrawsia, ne znajuczy, de sebe prytuyty.
— A ot i hospodynia! — wyhuknuw boroda . — Jak zdorowjaczko wasze, bezcinna
Najino serde ko Kyjiwpo!?
Hospodyni bu o, mabu , poza sto. Wona jsz a do nas powilno, spyrajuczy na suczkuwatu pa yciu, wo oczuczy nohy u walankach iz ka oszamy. Ob yczczia w neji bu o
temno-korycznewe; iz sucilnoji masy zmorszczok wypynawsia napered i donyzu nis, krywyj i hostryj, nacze jatahan, a oczi bu y blidi, miani, nemowby zakryti bilmamy.
— Zdrastuj, zdrastuj, onuczku, — promowy a wona nespodiwano hucznym basom.
— Ot e, ce j bude nowyj programist? Zdrastuj, ho ube, askawo prosymo!..
Ja wk onywsia, rozumijuczy, szczo slid pomowczuwaty. Babcyna ho owa powerch
czornoji puchowoji chustky, zawjazanoji popid pidboriddiam, bu a wkryta wese koju
kapronowoju chustynkoju z barwystymy zobra enniamy Atomiümu i z napysamy na riznych mowach: «Mi narodna wystawka u Briusseli». Na pidboriddi ta pid nosom styrcza a
ride ka sywa szczetyna. Odiahnuta bu a babka u watianu kamizelku i czorne sukniane
attia.

— Takym ot czynom, Najino Kyjiwno! — skazaw horbonosyj, pidchodiaczy i wytyrajuczy z do
ir u. — Treba naszoho nowoho spiwrobitnyka pry asztuwaty na dwi noczi.
Dozwolte wam widrekomenduwaty… m-m-m…
— A ne treba, — widkaza a stara, pylno mene rozdywlajuczy . — Sama baczu. Prywa ow O eksandr Iwanowycz, odna tysiacza trydcia wo myj, czo owiczyj, rosijanyn, cz en
KSM, nema, nema, uczasti ne braw, ne buw, ne maje, a bude tobi, a maznyj, da eka
doroha ta interes u kazennomu domi, a bojatysia tobi, diämantowyj, potribno czo owika
rudoho, ychoho, a pozo oty ruczku, jachontowyj…
— Hchm! — huczno perebyw horbonosyj, i babka zatnu asia. Zapa a nijakowa mowczanka.
— Mo ete k ykaty prosto Saszkom… — wyczawyw ja iz sebe zazda ehi hotowu
frazu.
— I de ja joho pok adu? — pocikawy asia babka.
— U zapasnyku, zwyczajno, — deszczo rozdratowano skazaw horbonosyj.
— A widpowidatyme chto?
— Najino Kyjiwno!.. — rozkotysto, jak prowincijnyj tragik, rewonuw horbonosyj,
schopyw staru pid ruku ta powolik do chaty. Bu o czuty, jak wony spereczaju sia: «Ta my
domowy !..» — «…A jakszczo win szczo swysne?..» — «Ta tychisze wy! Ce programist,
rozumijete? Komsomo ! Wczenyj!..» — «A jakszczo win cykaty bude?..»
Ja rozhub eno powernuwsia do Wo odi. Wo odia chychotiw.
— Nezruczno jako , — skazaw ja.
— Ne chwylujtesia — wse bude dobre…
Win chotiw skazaty szcze szczo , a raptom babka dyko zawo a: «A dywan-to, dywan!..» Ja zdryhnuwsia i skazaw:
— Znajete, ja, napewne, pojidu, ha?
— Ne mo e buty j mowy! — riszucze skazaw Wo odia. — Use w asztuje sia. Prosto
babci potribna mzda, a u nas z Romanom nemaje hotiwky.
— Ja zap aczu, — skazaw ja. Teper meni du e choti osia pojichaty: nenawyd u ocych
tak zwanych ytej kych kolizij.
Wo odia zawertiw ho owoju.
— Ta szczo wy. O win u e jde. Wse harazd.
Horbonosyj Roman pidijszow do nas, uziaw mene za ruku i skazaw:
— Nu, wse w adna osia. Chodimo.
— Czujete, nezruczno jako , — skazaw ja. — Wona zresztoju ne zobowjazana…
e my w e jsz y do chaty.
— Zobowjazana, zobowjazana, — pryba akuwaw Roman.
Omynuwszy dub, my pidijsz y do zadnioho ganku. Roman sztowchnuw obbyti dermantynom dweri, i my opyny
u peredpokoji, prostoromu i czystomu, a e pohano oswienomu. Stara czeka a nas, sk awszy ruky na ywoti ta zcipywszy huby. Pobaczywszy nas,
wona mstywo probasy a:
— A rozpysoczku szczob zaraz e!.. Tak, mowlaw, i tak: pryjniaw, mowlaw, te-to j teto wid takoji-ot, kotra zda a wyszczewkazane ny czepidpysanomu…
Roman tyche ko zaskyh yw, i my uwijsz y do widwedenoji meni kimnaty. Ce bu o
procho odne prymiszczennia z odnym wiknom, zawiszenym sytcewoju firankoju. Roman
skazaw napru enym ho osom:
— W asztowujte i bu te jak udoma.
Stara z peredpokoju nehajno rewnywo pocikawy :
— A zubom wony ne cykaju ?

Roman, ne ozyrajuczy , riawknuw:
— Ne cykaju ! Ka
wam — zubiw nemaje.
— Todi chodimo, rozpysoczku napyszemo…
Roman zwiw browy, zakotyw oczi, wyszkiryw zuby i strusyw ho owoju, a e wse wyjszow. Ja rozzyrnuwsia. Mebliw u kimnati bu o nebahato. Bila wikna stojaw masywnyj sti ,
nakrytyj wetchoju siroju skatertynoju z kytyciamy, pered sto om — chytkyj taburet. Bila
ho oji derewjanoji stiny prytu ywsia szyroczeznyj dywan, na druhij stini, zak ejenij riznokalibernymy szpa eramy, bu a wisza ka z jakymo drantiam (watnyky, oblizli szuby, obidrani kepky ta wuszanky). U kimnatu, siajuczy swi oju pobi koju, zachody a we yka rosij ka picz, a nawproty w kutku wysi o we yke tumanne dzerka o w oblizlij rami. Pid oha
bu a wyszkriabana i wkryta smuhastymy posti kamy.
Za stinoju buboni y u dwa ho osy: stara basy a na odnij noti, Romaniw ho os pidwyszczuwawsia i zny uwawsia. «Skatertyna, inwentarnyj nomer dwisti sorok pja …» — «Wy
szcze ko nu mostynu zapyszi !..» — «Sti obidnij…» — «Picz wy tako zapyszete?..» —
«Poriadok potriben… Dywan…»
Ja pidijszow do wikna i widsmyknuw firanku. Za wiknom buw dub, bilsze niczoho ne
bu o wydno. Ja poczaw dywytysia na dub. Ce bu o, woczewy , du e
dawnie derewo. Kora na niomu bu a sira i jaka mertwa, a strachit ywe korinnia, szczo
powy azy o iz zemli, bu o wkryte czerwonym i bi ym yszajnykom. «Szcze dub zapyszi !»
— skazaw za stinoju Roman. Na pidwikonni
a puchka zasmalciowana knyha, ja bezdumno pohortaw jiji, widijszow wid wikna i siw na dywan. I meni odrazu zachoti osia
spaty. Ja podumaw, szczo wiw siohodni maszynu czotyrnadcia hodyn, szczo ne wartuwa o, mabu , tak pospiszaty, szczo spyna w mene bo , a w ho owi wse p utaje sia, szczo
pluwaty meni wreszti-reszt na ciu zanudnu staru, i szwydsze b use zakinczy
i mo na
bu o by lahty j zasnuty…
— Nu ot, — skazaw Roman, zjawlajuczy na porozi. — Formalnosti zakinczeno. —
Win pomachaw rukoju z rozczepirenymy palciamy, wymaszczenymy czorny om. — Naszi
palczyky stomy : my pysa y, my trudy … Lahajte spaty. My jdemo, a wy spokijno lahajete spaty. Szczo wy zawtra robyte?
— Czekaju, — mlawo widpowiw ja.
— De?
— Tut. I bila posztamtu.
— Zawtra wy, mabu , szcze ne pojidete?
— Zawtra nawriad… Skorisz za wse — pislazawtra.
— Todi my szcze pobaczymo . Nasza lubow poperedu. — Win usmichnuwsia, machnuw rukoju i wyjszow. Ja linywo podumaw, szczo treba bu o b joho prowesty j poproszczatysia z Wo odeju, i lig. Do kimnaty widrazu zajsz a stara. Ja wstaw. Stara jakyj czas pylno
dywy asia na mene.
— Boju ja, lubyj, szczo ty zubom cykaty budesz, — trywo no skaza a wona.
— Ne budu ja cykaty, — mowyw ja stom eno. — Ja spaty budu.
— I lahaj, i spy… Hroszyky tilky ot zap aty i spy…
Ja poliz do zadnioji kyszeni po hamane .
— Skilky z mene?
Stara pidwe a oczi do steli.
— Karbowane pok ademo za prymiszczennia… Pjatdesiat kopijeczok za postilnu biyznu — moja wona, ne kazenna. Za dwi noczi wychody try karbowanci… A skilky wid
szczedrot nakynesz — za k opoty, znaczy , — ja w e j ne znaju…
Ja prostiahnuw jij pjatirku.

— Wid szczedrot poky karbowane , — skazaw ja. — A tam wydno bude.
Stara wawo schopy a hroszi i wyjsz a, bormoczuczy szczo pro zdaczu. Ne bu o jiji
dosy dowho, i ja w e chotiw machnuty rukoju i na zdaczu, i na bi yznu, a e wona powernu
i wyk a na sti meniu brudnych midiakiw.
— O tobi j zdacza, soko yku, — skaza a wona. — Riwno karbowanczyk, mo esz i ne
pereliczuwaty.
— Ne budu pereliczuwaty, — skazaw ja. — Jak z bi yznoju?
— Zaraz postelu. Ty wyjdy na dwir, prohulajsia, a ja postelu.
Ja wyjszow, na chodu wytiahujuczy cyharky. Sonce, nareszti, si o, i nasta a bi a nicz.
De hawka y sobaky. Ja prysiw pid dubom na wros u w zemlu
awku, zakuryw i poczaw dywytysia na blide bezzoriane nebo. Zwidky neczutno zjawywsia kit, zyrknuw na mene f uorescijujuczymy oczyma, potim szwyde ko wykarabkawsia na dub i szczez u temnomu ysti. Ja widrazu zabuw pro nioho i zdryhnuwsia, ko y win
zawowtuzywsia de nahori. Na ho owu meni posypa
smittia. «Szczob tebe…» — skazaw
ja who os i staw obtruszuwatysia. Spaty choti osia straszenno. Z domu wyjsz a stara i, ne
pomiczajuczy mene, posunu a do ko odiazia. Ja zrozumiw ce tak, szczo li ko hotowe, i powernuwsia do kimnaty.
Prykra babka poste a meni na pid ozi. A dzu ky, podumaw ja, zamknuw dweri na
klamku, peretiahnuw postil na dywan i wziawsia rozdiahatysia. Sutinkowe swit o pada o z
wikna, na dubi szumno wowtuzywsia kit. Ja powertiw ho owoju, wytripujuczy z wo ossia
smittia. Dywne ce bu o smittia, nespodiwane: zdorowenna sucha rybjacza uska. Ko oty
uwi sni bude, podumaw ja, upaw na poduszku i widrazu zasnuw.






Download A. i B. Strugacki - Ponedilok poczynajetsia w subotu



A. i B. Strugacki - Ponedilok poczynajetsia w subotu.pdf (PDF, 929.35 KB)


Download PDF







Share this file on social networks



     





Link to this page



Permanent link

Use the permanent link to the download page to share your document on Facebook, Twitter, LinkedIn, or directly with a contact by e-Mail, Messenger, Whatsapp, Line..




Short link

Use the short link to share your document on Twitter or by text message (SMS)




HTML Code

Copy the following HTML code to share your document on a Website or Blog




QR Code to this page


QR Code link to PDF file A. i B. Strugacki - Ponedilok poczynajetsia w subotu.pdf






This file has been shared publicly by a user of PDF Archive.
Document ID: 0000555402.
Report illicit content