Awramenko Nebo powne zirok (PDF)




File information


Title: Nebo, povne zirok
Author: Oleh Avramenko

This PDF 1.4 document has been generated by PDF-XChange Office Addin / PDF-XChange Printer 2012 (5.0 build 267) [Windows 7 Ultimate x64 (Build 7601: Service Pack 1)], and has been sent on pdf-archive.com on 15/02/2017 at 10:21, from IP address 195.128.x.x. The current document download page has been viewed 352 times.
File size: 1.25 MB (157 pages).
Privacy: public file
















File preview


Roman

«KOMPAS» ~ 2013
Kapitan Zorianoho F otu Erik Malstrem i joho perszyj pomicznyk Olha Krasnowa doczeka ysia nareszti popownennia w
komandi — na zorelit «Kardif» prybu y troje
junych wypusknykiw Zorianoji szko y. Jich
perszyj rejs tilky poczynaje sia, ko y «Kardif»
wyjawlaje drejfujuczyj w prostori «Kowczeh»
— odyn z dwoch egendarnych zorelotiw, widpraw enych szcze czotyry stolittia tomu z
perszymy ko onistamy na bortu i bezslidno
znyk ych nezabarom pisla zapusku. Pasayry jak i ranisze ywi, chocza i perebuwaju
w anabiözi. Mo ywo, wdas sia znajty i wriatuwaty i druhyj korabel, szczo spriamowuwawsia do tajemnyczoji systemy 519-oji
Strilcia?..

Ja w e j zabuw, jake nebo na Marsi — brudno-synie, maj e sire, wkryte owtawymy perystymy chmaramy. Ja widwyknuw wid tutesznioho rozrid enoho powitria, suchoho koluczoho witru i orstokoho cho odu, szczo projmaw a do samych kistok. A e
najnepryjemniszym buw wsiudysuszczyj marsiän kyj pisok, jakyj myttiu zabywsia pid
odiah i zarypiw u mene na zubach, szczojno ja wyjszow nazowni czerez pasa yr kyj luk
szat a j zrobyw kilka krokiw unyz po trapu.
Mars za yszawsia Marsom — suworoju, nepryjaznoju p anetoju. Za pja storicz teraformuwannia joho wda osia prystosuwaty do lud koho yttia, a e peretworyty na kwituczyj, b ahodatnyj swit wyjawy osia ne do snahy. W rezultati wyjsz a taka sobi sumisz
Sybiru, Sachary j Hima aj koho wysokohirja.
Slidom za mnoju po trapu spusty asia Krasnowa. Jiji strunku posta szczilno ohortaw utep enyj kitel z e ektronahriwom, tomu, na widminu wid mene, odiahnenoho w
zwyczajnyj mundyr, wona poczuwa asia ci kom komfortno na cho odnomu marsiän komu witri. My razom dywy ysia na newe ykyj bi yj grawikar z szyrokoju ze enoju smuhoju wzdow korpusu, szczo same widcza yw wid budiwli kosmoportu i szwydko pomczaw nad litnym po em, priamujuczy w nasz bik.
Ja zhadaw toj de , ko y na takomu szkilnomu kari (a mo e, j na ciomu samomu)
mene, czotyrnadciatyricznoho ch opczy ka, pidwez y do orbitalnoho szat a j predstawy y
kapitanowi korabla «Amsterdam» Giljermo opesu — mojemu perszomu komandyrowi.
Pid joho orudoju ja pros yw do dwadciaty rokiw, potim opes perewiwsia w Doslidny kyj Departament, i kapitanom «Amsterdama» staw starszyj pomicznyk Bere nyj, a
ja posiw joho misce druhoho pi ota i starpoma. Wtim, na cij posadi ja probuw nedowho,
ysze try z po owynoju roky, pisla czoho zdijsnyw czerhowyj karjernyj strybok i otrymaw
pid swoje komanduwannia korabel «Kardif». I o teper nasta a moja czerha pryjmaty
nowaczkiw.
— Pjatnadcia rokiw ne bu a na Marsi, — zadum ywo promowy a Krasnowa. —
Widko y zakinczy a szko u. A ty, kep?
— Trynadcia , — widpowiw ja. — Tako pisla szko y. I niko y ne chotiw powernutysia.
My obminia ysia rozumijuczymy pohladamy. Ma o chto z wypusknykiw Marsiän koji Zorianoji Szko y maw tepli czy bodaj nostalgiczni poczuttia do swojeji alma-mater.
Sim rokiw nawczannia w nij bu y a nijak ne najkraszczoju poroju naszoho yttia.
Szko a widibra a w nas dytynstwo, i cioho my jij wybaczyty ne moh y. Ta ce zowsim ne
oznaczaje, szczo my szkoduwa y pro mynu e. Jakby mo na bu o powernuty czas nazad i
zanowo pro yty szkilni roky, to osobysto ja za yszyw by wse jak je. Inszi, hadaju, wczyny y b tak samo.
Grawikar zupynywsia, i z nioho wyjsz o troje pidlitkiw u kadet kych formach —
dwa ch opcia ta diwczyna; w rukach wony tryma y walizy z osobystymy reczamy. A suprowod uwaw jich, na mij prewe ykyj podyw, toj samyj kapitan opes. Pisla joho perechodu w Doslidny kyj Departament (abo, skoroczeno, Dosdep) my bilsze ne zustricza ysia: «Amsterdam» perewe y na najdowszyj ko oniälnyj marszrut, do p anety Esperansa,
a opes misiaciamy propadaw u da ekych ekspedycijach, i tak u e sk osia, szczo naszi
szlachy odnoho razu ne peretnu . Zate, jak i ranisze, w informacijnych mere ach Zemli ta inszych p anet regularno zjawla ysia joho nowi statti z astro zyky. Pryczomu
osob ywo szukaty ne dowody osia — wsi prowidni uniwersytety neodminno wnosy y jich
do swojich kata ogiw najwa ywiszych nowynok. Kapitan opes buw ne ysze astronawtom, a e j znanym naukowcem.
Mene wrazy o, jak sylno win postariw za ci roky — joho posta wtraty a ko yszniu
wyprawku, nabu a ohriadnosti, ob yczczia wkry osia hustym mere ywom zmorszok, a

z-pid formenoho kaszketa wybywa osia he u e sywe wo ossia. I win bilsze ne buw kapitanom — na joho pohonach wyb yskuwa y admiral ki zirky.
Pisla obminu prywitanniamy, opes skazaw:
— O , kapitane Malstrom, prywiw wam popownennia. Proszu lubyty j szanuwaty. — Widtak powernuwsia do swojich pidopicznych, jaki z bojazkoju cikawistiu pozyra y na nas z Krasnowoju. — Nu szczo , kadety, wasze nawczannia zakinczy osia,
teper poczynaje sia s ba. Hidno nesi wysoke zwannia… — opes zamowk i prokaszlawsia. — Et! Do bisa wsi ci promowy. Idi , ch opjata. Szczasty wam.
Myttiu zdohadawszy , szczo admira chocze pohoworyty zi mnoju, Krasnowa zaprosy a nowaczkiw projty do szat a. Wony staranno widsalutuwa y nam i slidom za
mojim starszym pomicznykom pidnia ysia po trapu do pasa yr koho luka.
opes prowiw jich sumowytym pohladom, u jakomu wyrazno widczuwa asia zazdris starosti do junosti. Potim znowu podywywsia na mene.
— Radyj naszij zustriczi, Eriku. Jak tam u tebe, wse harazd?
— Hrich narikaty, — widpowiw ja. — Jak baczyte, w e komanduju korab em.
Admira kywnuw:
— Ja buw du e hordyj za tebe, ko y ty staw kapitanom. Ne zdywuju , jakszczo
szcze do trydciatyriczczia oder ysz druhyj rang.
Ja nedba o stenuw p eczyma.
— Zwannia dla mene ne ho owne. Ja chotiw by perewestysia w Dosdep. U e zonduwaw grunt z prywodu nowoho krejsera, diznawawsia, czy je sens podawaty raport
pisla oho oszennia pro nabir ekipa u. A e w sztabi mene widrady y. Skaza y, szczo moju
kandydaturu nawi ne rozhladatymu . Mowlaw, ja szcze maju nabratysia doswidu.
— I ce sprawdi tak, — skazaw opes. — Ty z mo odych ta rannich, prote spraw nij
doswid use-taky prychody z rokamy. A komanduwaty doslidny kym korab em — weyka widpowidalnis . Jakby ty buw prosto druhym pi otom, nijakych prob em z perewedenniam ne wynyk o b — u naczalstwa ty na harnomu rachunku. A e ty ne pohodyszsia na pony ennia w posadi, prawda?
— Zwyczajno, ne pohod usia, — pidtwerdyw ja. — Jako u e zwyk buty kapitanom. Do cioho du e szwydko zwykajesz.
— Oto -to j wono. Tomu nabery terpinnia j czekaj na swij szans. W seredniomu
szczopiwtora roku w Dosdepi zwilniaje sia odna kapitan ka posada. Tobi ysze dwadcia
sim, czasu poperedu bahato. Twoja karjera tilky poczynaje sia. — Win mymowoli
zitchnuw.
A ja zapizni o zbahnuw, szczo z moho boku bu o ne nadto taktowno zawodyty rozmowu pro Departament. Komu-komu, a opesowi szcze zamo odu bu a widkryta doroha
do neczys ennych aw astronawtiw-doslidnykiw, prote czerez simejni obstawyny win
maj e wsiu swoju karjeru pros yw na wanta nych korablach. Jomu bu o dewjatnadcia , ko y win o enywsia na diwczyni z Taury — najb czoji do Zemli zorianoji ko oniji,
a za dwa roky po tomu wona potrapy a w awariju j na wse yttia sta a inwalidom. opes
lubyw jiji j kynuty ne mih, a perechid u Dosdep oznaczaw by joho trywali bahatomisiaczni wid uczky. Tak win protiahom czotyrioch desiatyli i litaw mi Zem eju j Tauroju
— sperszu druhym pi otom, a potim kapitanom.
Joho dru yna pomer a sim rokiw tomu, i tilky todi opes staw wilnym. Na toj czas
jomu w e wypowny osia szistdesiat, zazwyczaj u takomu wici w Doslidny kyj Departament ne beru , a nadto na posadu kapitana, a e dla opesa, wrachuwawszy joho naukowi dosiahnennia, zroby y wyniatok. Prote, jak i slid bu o oczikuwaty, nenadowho —
e same admiral ke zwannia oznacza o, szczo win piszow z We ykoho Kosmosu…
— Nu a wy, admira e? — obere no zapytaw ja. — Dawno was… e-e… pidkosy o?
opes spochmurniw.
— Szcze pja rokiw tomu.
— Pja rokiw? — perepytaw ja zdywowano. — A ja niczoho ne czuw.

— Pro ce nichto ne znaw. Ja piszow u widstawku ysze na poczatku cioho roku.
— Oho! — Ja buw wra enyj. — Dowho wy protryma ysia!
— Ato , dowho. Sam takoho ne czekaw. Prychowuwaw ce wid usich, duryw likariw
— tak choti osia protiahty do simdesiaty… A e ne dotiahnuw.
— Was wykry y?
— Ni, ce bu o moje w asne riszennia. Meni stawa o dedali wa cze perenosyty trywa yj hiperdrajw, nareszti ja zrozumiw, szczo w e ne mo u pownoju miroju wykonuwaty
kapitan ki obowjazky, tomu napysaw raport. Prykynuwsia, niby w mene szczojno pocza asia druha stadija, i w medkomisiji meni powiry y. Zowsim zwilniatysia zi s by
szcze ne chotiw, prote dla wyprobuwacza buw u e zastaryj, a sztabna posada mene ne
prywabluwa a, tomu piszow instruktorom do szko y — korotki poloty dla mene poky ne
prob ema.
— I jak ce, buty wczyte em u naszij szkoli? — pocikawywsia ja.
— Wa ko, — ziznawsia opes. — Nadzwyczajno wa ko. Niby chodysz po ezu no a.
Warto wykazaty bodaj trochy mjakosti, jak dity poczynaju wymahaty postupok, aliju sia, szczo ne wstyhaju z zawdanniamy, i w rezultati halmuje sia we nawczalnyj
proces. Zajwa suworis te ne do dobra — todi uczni stwerd uju sia na dumci, szczo
takomu wyk adaczewi wse odno ne dohodysz, chocz jak ne starajsia… — opes pochytaw ho owoju. — Meni he ne podobaje sia, szczo my tak zawanta ujemo ditej, zmuszujemo jich praciuwaty z ranku do noczi, maj e ne za yszajemo jim czasu dla dozwilla —
a ysze dla widpoczynku. Ce neprawylno, nesprawed ywo… ta inaksze ne mo na.
Ja ce rozumiw. My wsi rozumi y. Nasz Zorianyj F ot i bez toho widczuwaw chronicznyj brak kadriw — i szczo dali, to du cze. A ko en zajwyj rik nawczannia oznaczaw
wtratu szcze ponad sotni speciälistiw.
— Bojusia, wy nedowho protrymajete na cij roboti, — skazaw ja widwerto. — Wy
czudowyj komandyr, harnyj nastawnyk, a e nadto dobra ta czujna ludyna dla szkilnoho
wczytela.
opes chmyknuw.
— Hadajesz, inszi wyk adaczi bezserdeczni? Wony tako ludy, jim tako szkoda
ditej… Chocza, mo ywo, ty majesz raciju. Majbutnie poka e. Jakszczo ne zmo u wtrymatysia w szkoli, pidu praciuwaty w uniwersytet, czytatymu ekciji z astro zyky. Mene,
do reczi, w e zaproszuju — a e ni na Zemli, ni na Marsi ja ne za yszu . Wyberu odnu iz
zorianych ko onij… Bu -jaku, okrim Taury. — Pry ciomu w joho pohladi promajnuw
zatamowanyj bil. — Najpewnisze, Cefeju.
— W Espero-Siti te nepohanyj uniwersytet, — zauwa yw ja.
Win sy uwano wsmichnuwsia.
— Agitujesz za swoju p anetu? Baczu, ty po-spraw niomu prywjazawsia do Esperansy.
— Tak, prywjazawsia, — pidtwerdyw ja. — Za ci sim rokiw wona sta a mojim domom. Mo ywo, ja upered enyj, a e wwa aju jiji najkraszczoju z usich ko onij.
— Twoju dumku podilaju czyma o naszych ko eg. Ja rozhladaju Esperansu jak
odyn z mo ywych wariäntiw. A tocznisze — jak druhyj pisla Cefeji. Prote ostatoczno
szcze ne wyriszyw. — Z cymy s owamy win pozyrnuw na hodynnyka. — Harazd, Eriku,
meni pora. Za desia chwy yn maju suprowod uwaty nastupnu grupu. Chaj tobi szczasty . I bu dla dit achiw harnym komandyrom.
— Namahatymu buty takym, jak wy, admira e.
Ko y ja pidniawsia na bort szat a, Krasnowa czeka a mene na wychodi zi szluzowoji
kamery.
— Jak tam nowaczky? — zapytaw ja.
— Sydia tycho, mow myszeniata, — widpowi a wona z jawnym neschwa enniam
u ho osi. — Rozhub eni j nawi trochy obra eni. Admira powiwsia neprawylno —

urwaw naputniu promowu, ne predstawyw jich tobi jak hody sia. Ja, zwyczajno, rozumiju: win chotiw, szczob use bu o po-prostomu, bez formalnostej, a e wony cioho ne ociny y.
— Ne bida, — skazaw ja. — Zaraz use wyprawlu. A ty jdy do kabiny, zapytaj u
dyspetczer koji dozwi na zlit.
— Dobre, kep.
Krasnowa poda asia do pi ot koji kabiny, a ja promynuw tambur i wwijszow u pasa yr kyj sa on. Pry mojij pojawi nowaczky dru no powstawa y zi swojich mis .
— Sidajte, — machnuw ja rukoju. — I mo ete zniaty kiteli, tut dosy tep o.
Wony dos ucha
mojeji porady. Tym czasom ja w asztuwawsia w krisli nawproty
i zmiriaw usich trioch dopyt ywym pohladom. Meni szcze wczora nadis y jichni dokumenty, prote ja ne staw nawi widkrywaty faj y, bo chotiw poznajomytysia z nowymy
cz enamy komandy osobysto. Persze wra ennia — najwa ywisze, i ja ne zbyrawsia psuwaty joho pid wp ywom czyjeji storonnioji dumky.
Dwoje ch opciw zowni stanowy y ci kowytu proty nis odyn odnomu. Perszyj buw
rudyj, z hrubymy rysamy ob yczczia, riasno wkrytoho astowynniam, wysokyj na zrist,
micnoji statury. Druhyj — newysokyj tenditnyj b ondyn z jasno-synimy oczyma j podiwoczomu wrod ywym ycem. Win zdawawsia nabahato mo odszym za swoho rudoho
towarysza, chocza nasprawdi usim jim bu o po czotyrnadcia rokiw. Szczo do diwczyny,
to niczym osob ywym wona ne wyriznia asia — chudorlawa karooka szatenka, dosy
sympatyczna, a e ne taka harna, jak menszyj z ch opciw.
Ja w e zbyrawsia zahoworyty do nych, ko y wwimknuwsia interkom i pro unaw
ho os Krasnowoji:
— Kep, dyspetczer ka da a dozwi na zlit.
— Ot i dobre, — skazaw ja. — Pojicha y.
— Pryjniato. Poczynaju rulinnia. Grawikompensatory zadijani.
Ja widczuw, jak kris o pidi mnoju trochy prosi o, a ti o na osia dodatkowoju wahoju — Krasnowa wwimknu a na bortu szat a sztucznu grawitaciju i dowe a jiji riwe
do standartnoji odynyci. Nowaczky widreaguwa y na ce normalno: wsi troje bu y rodom
z Zemli, a w szkilnomu hurto ytku dla zemlan i wychidciw z zorianych ko onij pidtrymuwa asia zemna sy a tia innia, szczob uczni ne widwyka y wid normalnoji grawitaciji
(a z urod enych marsiän komp ektuwa ysia okremi ekipa i).
W sa oni poczu osia s abke hudinnia wid zapuszczenych termojadernych dwyhuniw — zwukoizolacija niko y ne buwaje idealnoju. My czetwero powernu ysia do najczoho iluminatora. Szat za yszyw stojanku i po ruliwnij dori ci wyjichaw na zlitnu
smuhu. Pisla korotkoho rozhonu maszyna zdijnia asia w nebo i sta a strimko nabyraty
wysotu. W pryncypi, my moh y b z etity j na antygrawach, prote Krasnowa, jak i ko en
pi ot, polubla a reaktywnu tiahu j korystuwa asia neju za perszoji-lipszoji nahody.
— Pryb yzno czerez piwhodyny prybudemo na orbitalnu stanciju i zwidty perejdemo na nasz korabel, — skazaw ja nowaczkam. — Tam, jak i na
, predstawlu was
ekipa ewi. A poky poznajommosia. Ja kapitan tretioho rangu Malstrom, komandyr
mi zorianoho transportu «Kardif», na jakomu wy budete s yty. Maju nadiju, my nepohano spraciujemosia. — Ja zrobyw korotku pauzu j podywywsia na diwczynu. — Teper twoja czerha.
Wona myttiu schopy asia, mow pidkynuta pru ynoju, i zatorochkoti a:
— Kadet Chagriwz, ser! Osnowna speciälnis — pi otuwannia j nawigacija. Dodatkowi speciälnosti — informatyka ta zwjazok, systemy hiperdrajwu. Znannia mow: wilne
wo odinnia — anglij ka, ispan ka; zi s ownykom — nime ka, portugal ka, italij ka.
Ja pomorszczywsia.
— Zarady Boha, sidaj! Ne strybaj, jak kenguru. — Diwczyna zbente eno prysi a, i
ja, w e mjakszym tonom, zapytaw: — To jak tebe zwaty?
— Kadet Chagriwz, ser. Marsza Chagriwz.

— Du e my o, Marszo, — skazaw ja. — Czy, mo e, tebe kraszcze nazywaty Marsi?
— Nu… Tak, ser. Ja bilsze zwyk a do Marsi. Tak mene wsi nazywa y w szkoli.
Marsi na Marsi… — Wona nijakowo klipnu a oczyma. — Ce takyj ka ambur, ser. Moje
imja i p aneta.
— Diakuju za pojasnennia, sam by nizaszczo ne zdohadawsia, — ironiczno promowyw ja, czym wyk ykaw u diwczyny s abku, edwe pomitnu posmiszku. — Ot e, Marsi,
szczo w e ne na Marsi. Ty musysz zatiamyty odnu ricz: ja ne lublu, ko y do mene zwertaju sia «ser». Meni bilsze do wpodoby «kapitan» abo «kep». Zrozumi o?
— Tak, kapitane.
— A wam, ch opci?
— Tak, kapitane, — chorom widpowi y oboje.
— Ot i czudowo. S uchajte dali, — prowadyw ja. — Wy w e ne szkolari, tomu zabu te pro ci strojowi sztuczky. — Ja chotiw buw dodaty, szczo takoho sztybu «sztuczky»
bu y pryznaczeni dla toho, szczob jakomoha micnisze trymaty uczniw u szorach. A e
potim zhadaw, szczo kapitan opes pro ce ne howoryw, poky ja sam ne rozibrawsia. —
Zresztoju, my ne wij kowi, i ja wymahaju wid was prosto rozumnoji dyscypliny. A wid
toho, szczo wy raz po raz stawatymete strunko, wam ne dodas sia ni rozumu, ni zna ,
ni doswidu. U nas na korabli ne kazarma, a dru nyj i z ahod enyj ko ektyw, mo na nawi skazaty, rodyna z dwanadciaty ludej — teper, razom z wamy, bude pjatnadcia .
Pewna ricz, my pidporiadkowujemosia statutowi j dotrymujemosia subordynaciji —
prote bez zajwych formalnostej. U pozas bowyj czas waszi starszi ko egy zazwyczaj
nazywatymu was na imja, a pid czas wachty w ywatymu prizwyszcze. Wy zwertajtesia
do nych za zwanniam czy posadoju, ne dodajuczy «ser», «mem» abo jichni ana ogy inszymy mowamy. I do waszoho widoma: starszyj pomicznyk Krasnowa wolije, szczob jiji
nazywa y «starpom», a ho ownyj in ener Sztern — prosto «szef», i jomu bajdu e, szczo u
wij kowych tak zwertaju sia do ser antiw ta starszyn. Wam jasno?
Wsi troje pidtwerdy y, szczo jasno, i my prodow y znajomstwo. Rudoho ch opcia
zwa y Mi osz Sablicz, win buw in enerom szyrokoho pro lu — ridkisnyj wypadok dla
swi ospeczenoho wypusknyka. Ce oznacza o, szczo win owo odiw usima in enernymy
speciälnostiamy, jaki wyk ada y u szkoli.
— A jaka z nych osnowna? — zapytaw ja.
— Wsi, — samowdowo eno widpowiw Mi osz. — Za ko noju ja projszow pownyj
kurs i otrymaw najwyszczi ba y.
Zrozumi o, kruh yj widminnyk. U szkoli ja takych ne polublaw, wony dratuwa y
mene swojeju «prawylnistiu». A podorosliszawszy, jak prawy o, stawa y bezdusznymy
suchariamy. Ja egojistyczno potiszywsia wid toho, szczo z Mi oszem zdebilszoho matyme
sprawu nasz ho ownyj in ener, i powernuwsia do chude koho ch opcia:
— Nu, a ty?
— Symon Gar je, — nesmi ywo predstawywsia toj, — hospodarcza s ba. Dodatkowa speciälnis … — tut win zamjawsia, a joho wucha poczerwoni y, — polowi operaciji.
Huby Mi osza wyhnu ysia w h uz ywij posmiszci, a ot u Marsinych oczach wyrazno
promajnu o spiwczuttia. Wsich szkolariw, chto ne prochodyw za «tytulnymy» speciälnostiamy pi otiw abo in eneriw, neodminno hotuwa y do polowych operacij — pid cym
rozumiwsia we komp eks nawyczok, neobchidnych dla wysadky na newywczeni p anety u sk adi desantnych grup. Czerez swoju tenditnu staturu Symon nitrochy ne hodywsia na rol bezstrasznoho pidkoriuwacza inszych switiw. Ta j osob ywym rozumom,
woczewy , ne widznaczawsia, raz ne spromihsia otrymaty nijakoji inszoji kwali kaciji,
okrim hospodarnyka.
Prote nawi takyj prostyj ch ope , jak win, stanowyw we yczeznu cinnis . Ad e w
Zorianyj F ot pryjma y zowsim ne za rozumowymy zdibnostiamy i ne za zycznymy da-

nymy, a za inszymy kryterijamy. Wirnisze, za odnym-jedynym, jakyj nazywawsia rezystentnistiu. I nijakoho konkursu ne isnuwa o — bra y wsich pospil, szcze j narika y na
hostryj brak kadriw.
— Twoja druha speciälnis nam ne znadoby sia, bo nasz korabel wanta nyj, a ne
doslidny kyj, — zaspokojiw ja Symona. — A ot persza stane welmy w pryhodi. Widko y
nasz stiuard piszow na pensiju, wsima hospodar kymy sprawamy w nas zajmaje sia
technik Kar a Beker. Ot tilky na kambuzi wid neji korysti ma o — kulinar z neji du e
kep kyj. Spodiwaju , ty dobre hotujesz?
— Nu… nepohano.
Marsi za szkilnoju zwyczkoju (och, i dowho wid neji pozbawlatyme sia!) pidnia a
ruku. Ja kywnuw jij.
— Symon prybidniaje sia, kapitane, — skaza a wona. — Win du e dobre hotuje.
Moja podruha, jaka razom z nym wywcza a kulinariju, rozpowida a, szczo win zaw dy,
na ko nomu uroci, buw najkraszczym u jichniomu k asi.
— Ce czudowo, — promowyw ja z neprychowanym zadowo enniam. — Wychody ,
nam du e poszczasty o.
Symon buw u eszczenyj mojimy s owamy — i nawi ne stilky s owamy, skilky
mojim tonom. A Mi osz tyche ko pyrchnuw, demonstrujuczy swoju znewahu do takoji
«neserjoznoji» profesiji. Durnyj, zarozumi yj ch opczy ko! Win prosto ne rozumije, jak ce
— ty niamy charczuwatysia wsuchomjatku abo naszwydkurucz pryhotowanymy napiwfabrykatamy.
— Ot my j poznajomy ysia, — pidsumuwaw ja. — Teper pro te, szczo czekaje was
na korabli. Ty, Symone, otrymajesz u swoje rozporiad ennia kambuz. Pro inszi obowjazky stiuarda poky ne dumaj: zaraz twoja ho owna i jedyna zadacza — hoduwaty komandu. Bezposerednio budesz pidporiadkowuwatysia starszomu techniku Moreno.
Szczo do tebe, Mi osze, to twojim priamym naczalnykom, jasna ricz, bude szef Sztern.
Win i wyriszy , czym konkretno ty zajmeszsia. Nu, a ty, Marsi, pidesz pid moju ruku,
stanesz tretim pi otom. Widpowidno my budemo j waszymy nastawnykamy. Ne soromtesia zwertatysia do nas zi swojimy prob emamy. A jak wynykne ba annia prodow yty
oswitu — rozrachowujte na naszu dopomohu j pidtrymku.
— Tak, kapitane, — nehajno ozwa asia Marsi, skorystawszy mojeju pauzoju. —
Ce du e dobre. U szkoli ja wywcza a szcze try speciälnosti, a e meni triszeczky zabrak o,
zowsim triszeczky, szczob sk asty ispyty. Ja b choti a ce wyprawyty.
Ja pochytaw ho owoju:
— Ne warto pospiszaty. Najb czi kilka misiaciw ne rad u wam dumaty pro nawczannia. Zosere tesia na wykonanni swojich s bowych obowjazkiw. Poriwniano zi
szko oju, wy matymete nabahato bilsze wilnoho czasu — a e j widpowidalnis nezmirno
zroste. Tomu na dozwilli widpoczywajte j rozwa ajtesia. Jakomoha bilsze spi kujtesia z
cz enamy komandy, hrajte w ihry, s uchajte muzyku, dywi sia lmy, czytajte kny ky.
Mi osz nedba o skrywywsia. Ja zrozumiw, szczo win toczno ne czytatyme kny ok,
a jedynoju rozwahoju, jaku sobi dozwo , budu regularni zaniattia u sportzali. Resztu
czasu prowodytyme za nawczanniam, prahnuczy szcze bilsze rozszyryty swij szyrokyj
in enernyj pro l. Ch ope jawno buw beznadijnyj…
Marsi znowu pidnia a ruku.
— Kapitane, a ko y my widbuwajemo w rejs?
— Czerez szistnadcia hodyn, — widpowiw ja. — Zawtra o wo mij trydcia za bortowym czasom. Port pryznaczennia — Cefeja. Zwyczajno my praciujemo na marszruti
«Zemla — Esperansa», ta inodi, jak ot zaraz, nas nadsy aju i do inszych p anet.
— Powedemo na buksyri bar u?
Ja, zwisno, ne staw pojasniuwaty jij, szczo za nepysanymy prawy amy Zorianoho
otu korabel z nowaczkom-pi otom na bortu swij perszyj rejs zdijsniuje z minimalnym
nawanta enniam. Natomis skazaw:

— Cioho razu bar i ne bude. My majemo insze, du e widpowidalne zawdannia —
wezemo czerhowu grupu ditej.
— Tobto partiju embriöniw? — utocznyw Mi osz.
Ja podywywsia na nioho dowhym pohladom. Potim powilno j czitko widpowiw:
— Same tak. Prote my zwyk y nazywaty jich di my.

Nastupnoho dnia ja prokynuwsia trochy ranisze ni zwyczajno — o szostij ranku,
szczob bez pospichu zdijsnyty obchid korabla pered pryznaczenym na wo mu trydcia
startom. Prote wyjawy osia, szczo ja buw ne samoju rannioju ptaszkoju, mene wyperedyw Symon Gar je, jakomu ne terpi osia czymszwydsze wziatysia do obowjazkiw na
kambuzi (wczora wweczeri win wstyh ysze ohlanuty swoje nowe hospodarstwo).
Ja wyjawyw ce, ko y nadis aw kuchonnomu awtomatowi zamow ennia na standartnyj snidanok, a za chwy ynu, zamis zwycznoji picy z hrybamy, otrymaw po miniliftu nawdywowy u smacznu mjasnu zapikanku i hre kyj sa at — czy ne smaczniszyj za
zapikanku. Nawi kawa bu a jaka osob ywa; ja pyw jiji nekwapno, smakujuczy ko en
kowtok, i z poczuttiam h ybokoho zadowo ennia dumaw pro te, szczo teper maju pownistiu ukomp ektowanyj ekipa dla korabla takoho k asu, jak «Kardif», — try pi oty
(wkluczno zi mnoju), pja in eneriw, pja technikiw, likar i kuchar-stiuard. Ostannij
formalno tako na aw do technikiw — u Zorianomu F oti ne isnuwa o riadowych ta
starszyn, a wsi astronawty podila ysia na technikiw i o ceriw; prote stiuardiw, czerez
jichnie osob ywe stanowyszcze na korabli, bu o zawedeno widnosyty do okremoji kategoriji.
Poczynajuczy peredstartowyj obchid, ja nasampered zazyrnuw do kambuzu, de Symon jakraz zawanta uwaw u lift snidanok dla Olhy Krasnowoji ta jiji czo owika Teodora
Szterna. S ba podru ia na odnomu korabli bu a zwycznym jawyszczem u Zorianomu
oti. Okrim Krasnowoji ta Szterna, u nas na «Kardi » bu o szcze dwi pary — in ener
Anna Gambarini zi starszym technikom Chuanom Moreno i technik Mari akrua z zastupnykom ho ownoho in enera or e Oliwejroju.
Ko y ja pochwa yw Symona za rozkisznyj snidanok, win we prosiajaw i szwyde ko
pryhotuwaw meni druhu czaszku kawy.
— I wse-taky, Symone, — skazaw ja, — ne rad u tobi nadto rano wstawaty. Prokydajsia razom z resztoju komandy o siomij ranku. Snidaty my zwyk y na szwydku ruku.
Nasz poperednij stiuard zajmawsia ysze obidom ta weczereju.
— A e win maw j inszi obowjazky, — zauwa yw Symon. — A ja praciuju tilky na
kambuzi, i snidanky dla mene ne prob ema. Jakszczo z weczora wse nahotuwaty, to
wranci za yszy sia prosto wwimknuty duchowky j narizaty owoczi. Prokydatymu chwyyn na sorok ranisze i po wsiomu.
— Hm… Ja b ne chotiw, szczob ty praciuwaw cilisi kyj de . U tebe maje buty wilnyj czas.
Ch ope usmichnuwsia:
— Czasu j tak bude wdostal, kapitane. Poriwniano zi szko oju… Do toho ja lublu
hotuwaty. Dla mene ce ne robota, a zadowo ennia.
Ja kywnuw:
— Czudowo tebe rozumiju. Dla mene robota — tako sucilne zadowo ennia. A czym
ty szcze polublajesz zajmatysia?
— Czytaty, — widpowiw win z takym zbente enym wyhladom, niby ziznawawsia
w czomu neprystojnomu.
U szkoli czytannia chudo nioji literatury, zwisno, ne zaboronia y, a e j ne zaochoczuwa y. Biurokraty z uriadu wwa y, szczo ce widwolikaje uczniw wid zania korysniszymy reczamy. Ci biurokraty napewno pojasny y b ny ki ocinky Symona z bilszosti
szkilnych predmetiw joho zachop enniam « ehkym cztywom». A ja buw perekonanyj,
szczo w ch opcia prosto dusza ne
a do nawczannia. Buwaju taki dity — nacze j ne
durni, a e neochoczi bahato wczytysia. Krim toho, jak ja w e znaw z joho osobowoji
sprawy, Symon maw suto humanitarnyj sk ad rozumu: win ne zdaw odnoho ispytu z






Download Awramenko - Nebo powne zirok



Awramenko - Nebo powne zirok.pdf (PDF, 1.25 MB)


Download PDF







Share this file on social networks



     





Link to this page



Permanent link

Use the permanent link to the download page to share your document on Facebook, Twitter, LinkedIn, or directly with a contact by e-Mail, Messenger, Whatsapp, Line..




Short link

Use the short link to share your document on Twitter or by text message (SMS)




HTML Code

Copy the following HTML code to share your document on a Website or Blog




QR Code to this page


QR Code link to PDF file Awramenko - Nebo powne zirok.pdf






This file has been shared publicly by a user of PDF Archive.
Document ID: 0000555461.
Report illicit content